Opowiadanie

Opowiadanie „Furteca” – rozdział 1

W majowe popołudnie pogoda prezentowała się wyjątkowo przyjaźnie. Z racji późnej godziny słońce nie grzało już tak mocno, a ruch na ulicach się zmniejszył, choć wciąż gdzieniegdzie dało się zobaczyć spacerujących ludzi, którzy cieszyli się wiosną.

Niedaleko za miastem, w dzielnicy znanej głównie ze skupiska samochodów i pracujących nad nimi mechaników, stały garaże, które można było wynająć do własnych celów. Nikt tak naprawdę nie wnikał, co dzieje się w środku, więc każdy mógł robić to, co mu się tylko podoba. Na przykład organizować próby zespołu muzycznego.

Z jednego z garaży dobiegała stłumiona muzyka. Za masywnymi, zniszczonymi i pobrudzonymi smarem drzwiami odbywała się próba grupki stworzonej przez kilku przyjaciół. Zespół ten nazwali Furteca.

Popołudnie mijało bardzo spokojnie. Przy każdym utworze wszyscy jak zawsze skupiali się na swojej roli. Chcieli, by ich muzyka stała na wysokim poziomie, ale przede wszystkim była prawdziwa i szczera. Jedno nie ulegało wątpliwości – od dawna pasjonowali się różnymi instrumentami. Zanim jeszcze się wzajemnie poznali, snuli nieśmiałe plany o dołączeniu do większej grupy i koncertowaniu dla dużej publiczności.

Przyszedł czas na przerwę. Jastrząb Marti wytłumił struny dłonią, po czym przełożył pasek od gitary przez głowę i odłożył sprzęt na pobliski stojak.

– Co powiecie na odpoczynek i dobrą kawę? – zapytał przyjaciół.

– Świetny pomysł, strasznie zaschło mi w gardle! – krzyknęła Pieszczocha, która jeszcze siedziała przy swojej ukochanej perkusji. – Może kawa nie jest idealnym napojem dla wokalisty, ale mam ochotę napić się i po prostu z wami posiedzieć. Zrobiliśmy dziś naprawdę dużo.

– No, ta solówka Orła była kapitalna – wtrącił Antro. – Myślę, że możemy iść w tym kierunku. Ewentualnie przerobiłbym lekko motyw między drugim refrenem a ostatnią zwrotką. Ale to już chyba nie dzisiaj.

– Dobra, to ja zagotuję wodę i wszystko ogarnę. Muszę przy okazji nieco rozprostować kości – powiedziała Pieszczocha, idąc w stronę niewielkiej kuchni, a raczej wydzielonej części garażu, w której stał mały stolik z czajnikiem elektrycznym, kilkoma kubkami oraz pojemnikami z kawą i herbatą.

Na miejscu przygotowała wszystko jak trzeba: nasypała kawę w takiej ilości, w jakiej wolała każda z osób, posłodziła tym, którzy lubili słodsze napoje, oraz wyjęła z niewielkiej lodówki karton z mlekiem. Pozostało już tylko poczekać, aż woda się zagotuje. Pieszczocha uznała, że to idealna chwila na odpoczynek i wyciszenie. W tle co prawda było słychać rozmowy, ale nie myślała już o tym. Popatrzyła na przyjaciół i zaczęła wspominać.

* * *

Pamiętam, jak znalazłam ich ogłoszenie w internecie. Kto by pomyślał, że okażą się tak wyjątkowymi osobami. Nie sądziłam, że w ogóle mnie zaakceptują. Jeszcze wtedy byłam mało znaną artystką, która od czasu do czasu pojawiała się na drobniejszych koncertach w różnych barach. Nie wiem nawet, czy ktokolwiek brał mnie na poważnie! No… może było parę takich osób. Nawet zdarzyło mi się udzielać wywiadów i dostać własny dział w studenckiej gazetce. A to, że artykuły o mnie pisała moja znajoma? Cóż, mały szczegół.

Nie jestem pewna, co dokładnie podkusiło mnie, by tamtego dnia odpowiedzieć na to ogłoszenie. To był po prostu impuls. Może przeznaczenie? Nawet nie wiem, czy w nie wierzę! Najlepsze, że wszystko działo się potem tak szybko, że nawet nie miałam okazji zastanowić się, czy to ma szansę na powodzenie. Kojarzę taki cytat: „Teraz prędko, zanim dotrze do nas, że to bez sensu”. To chyba z jakiejś animacji…

Pamiętam, jak przyszłam do wyznaczonego miejsca. Wybrali kawiarnię w centrum miasta. Przytulna miejscówka, bardzo podobał mi się wystrój wnętrza. Gdy weszłam do środka, zobaczyłam trójkę dość nieporadnych zwierzaków. Siedzieli tak, jakby ledwo co wyszli z jakiejś jaskini. Ubrani byli zupełnie na czarno: koszulki z nadrukami, spodnie, glany. O ile dobrze pamiętam, to ktoś z nich miał też czarny kolczyk w uchu. A przed nimi stały trzy urocze filiżanki w kwiatki czy coś takiego. Cały ten obraz był tak niezwykle zabawny. Z miejsca ich polubiłam.

Orzeł wtedy czuł się mocno speszony, choć muszę przyznać, że bardzo miło mnie traktował. Antro zaczął ze mną gadać tak, jakbyśmy znali się od małego. Niesamowite. Nie sądziłam, że ktokolwiek będzie bardziej rozgadany ode mnie. Zawsze mówiono mi, że to ja jestem duszą towarzystwa i dogadam się dosłownie z każdym. Pamiętam też, że Lena nie była zbyt rozmowna, prawie w ogóle nie utrzymywała kontaktu wzrokowego. Wolała bawić się filiżanką, domyślam się, że po to, by zająć czymś dłonie. Zastanawiałam się wtedy, czy zrobi się bardziej otwarta, gdy oswoi się z moją obecnością i lepiej się poznamy.

Niedługo po tym spotkaniu już byliśmy zespołem. Wspomniana trójka zaprosiła mnie do kolejnego miejsca, gdzie znajdowały się też pozostałe osoby. Poznałam Koyota i Martiusa. Kto by pomyślał, że w zespole będą dwa drapieżne ptaki i koń! I to w dodatku ogier z wąsami. Kto widział konia z wąsami?

Nie mieliśmy tylko pomysłu na to, gdzie zorganizować pierwsze próby. Okazało się potem, że Lena zna kogoś, kto może udostępnić nam garaż za miastem. Brud, smar, smród spalin i warkot silników… zabrzmiało to tak idealnie! Od razu wyobraziłam sobie te wszystkie garażowe zespoły z lat dziewięćdziesiątych. Byłam niesamowicie podekscytowana.

I ta „przeprowadzka” do naszego nowego miejsca spotkań. Znosiliśmy jakieś stare graty z domów, by jako tako je umeblować. W końcu w domyśle był to garaż, a nie sala koncertowa czy miejsce schadzek. Muszę przyznać, że wyszło nam całkiem przytulnie. Może nie jest to pięciogwiazdkowy hotel, ale uwielbiam tu przebywać. Gdyby tylko wiedzieli, że…

* * *

Pieszczocha poczuła na ramieniu dotyk dłoni. Przeraziło ją to nieco i wyrwało z zamyślenia.

– Pieszczoszka, wszystko w porządku? – zapytał troskliwym głosem Orzeł. – Stoisz tutaj od kilkunastu minut. Myślałem, że coś się stało.

– Wybacz, zamyśliłam się trochę. – Dziewczyna zaśmiała się odrobinę zdezorientowana. – Straciłam poczucie czasu. Pewnie już się wkurzaliście, że kawy wam nie przynoszę.– Wystawiła delikatnie język i podrapała się po głowie.

– Nie gadaj głupot. Wszystko jest w porządku. Pomogę ci z tymi kubkami, byś sobie krzywdy nie zrobiła. Łatwo się tutaj o coś wywrócić.

– Dziękuję, Orle, jak zawsze się o nas troszczysz.

Orzeł podniósł tyle, ile dał radę, i poszedł przodem. Wilczyca chwyciła za uszy paru kubków, po czym również skierowała się w stronę rozmawiającej wesoło gromadki. Uśmiechnęła się pod nosem z rozczulonym wzrokiem.

„Tak się cieszę, że ich poznałam” – pomyślała.


Czytaj dalej

 ← poprzedni rozdział || następny rozdział  →