Opowiadanie

Opowiadanie „Furteca” – rozdział 9

Koniec tygodnia Pieszczocha, Lenka i Orzeł spędzali z Koyotem w okolicznym barze, gdzie można było zjeść, posłuchać muzyki, ale także pograć na automatach, w bilard czy piłkarzyki. Grupka znajomych zajęła jeden ze stolików na uboczu, gdzie rozstawili zamówione napoje i przekąski.

Pieszczocha z butelka piwa w dłoni, opierała się o kanapę, na której siedział Orzeł z Lenką i patrzyła, jak Koyot rzuca lotkami do wiszącej naprzeciwko tarczy.


– To mówisz, że w twoim zespole układa się całkiem spoko? – zapytała i upiła łyk napoju.

– Nie narzekam. Idzie dobrze, choć wkurza fakt, że póki co graliśmy głównie na jakiś kiczowatych imprezach – mówiąc to prawie trafił w pole za potrójną dwudziestkę. Syknął. – A niech to, tak blisko.

– Przynajmniej macie z tego jakiś dochód. Z czekania na fajne koncerty, mam na razie to, że kończą się moje oszczędności z występów, jakie zebrałam za czasów studiów i prac dorywczych.

– No ja mam stałą pracę, więc w zasadzie mi to wisi.

– Ta…

Koyot wygładził wąsy i zamyślił się na chwilę.

– Mogę podpytać tu i tam, i skołować wam jakieś występy na weselach czy innym badziewiu.

– Po moim trupie. – wtrącił Orzeł i zaśmiał się. – Może jeszcze jako zespół na szkolnej dyskotece.

– Akurat pokazanie młodym dobrej muzyki na pewno wyszłoby im na zdrowie – odpowiedział nie odwracając się do kolegi i ponownie rzucił w kierunku tarczy. – Tak! Idealnie.

– Hej! – Pieszczocha krzyknęła do kelnera, którego kojarzyła z widzenia, choć nie miała pojęcia jak ten ma na imię. – Dla nas jeszcze cztery piwa, jedno bezalkoholowe. Chłopak pokazał gestem dłoni, że zrozumiał i zaraz przyniesie zamówienie.

– Poza tym, co planujecie jako zespół? Coś mi się obiło o uszy, że ostatnio kiepsko u was z komunikacją.

– A kto ci o tym wyćwierkał?

Orzeł odchrząknął cicho.

– Po prostu interesuję się tym, co tam u moich dawnych muzycznych towarzyszy.

– To co mam ci powiedzieć… zapoczątkowałeś lawinę. Odszedłeś od nas, a potem zrobiło się jeszcze gorzej – wymamrotała Pieszczocha, bawiąc się pustą butelką.

– Czemu właściwie nie gracie sami?

Dziewczyna wzruszyła ramionami.

– Bo ja wiem. Może gdzieś tam liczę, że jeszcze się wszystko ułoży i wróci do poprzedniego stanu. Wyjście do ludzi to spory krok, nic już nie będzie jak wcześniej.

– Pewnie pierwsze koncerty i tak odbiją się bez echa.

– Miło, że w nas wierzysz.

– Polecam się na przyszłość – Koyot uśmiechnął się półgębkiem. – Ale prawda jest taka, że większość osób ma w dupie skład jakiegoś tam wschodzącego zespoliku. Może akurat będziecie mieli wielkie szczęście i faktycznie zabłyśniecie, ale w to wątpię. Póki co warto zdobyć choć trochę kontaktów tu i tam.

Kelner przyniósł zamówienie, a gdy postawił je na stoliku, Koyot przerwał grę w darty, wziął jedną z butelek i otworzył się z głośnym syknięciem.

– Ach, nie ma to jak zimne, kiepskiej jakości piwo w tanim barze.

– Oj nie narzekaj.

– Skądże znowu. Smaku nadaje doborowe towarzystwo.

– Chyba procenty mu weszły, bo nawet próbuje być dla kogoś miłym – zaśmiał się Orzeł.

– Halo, ja zawsze jestem dobrym chłopakiem. Nie wiem o co ci chodzi.

Znajomi rozmawiali, co chwilę śmiejąc się lub docinając sobie nawzajem. W drugiej części baru grupka młodych dorosłych, na oko już nieco wstawionych, zaczęła bawić się w karaoke, które wyświetlano na niewielkim ekranie w kącie sufitu. Akurat leciało „Dream On” Aerosmith.

Pieszczocha przyglądała im się z zaciekawieniem, a gdy minęła połowa utworu, wstała nagle i podeszła do nieznajomych.

– Dobra, teraz moja kolej. – wtrąciła i wyjęła jak gdyby nigdy nic mikrofon z ręki jednego z chłopaków, który nawet nie do końca zarejestrował, co się w ogóle dzieje.

– Och, no to teraz patrzcie – powiedziała Lenka, trącając Orła łokciem, który od razu odwrócił się w stronę ekranu.

Dream until your dream comes true

– Dream on, dream on, dream on, dream on – śpiewała Pieszczocha podnosząc głos z każdym powtórzonym słowem, dając popisówkę przy najtrudniejszym fragmencie utworu.

Grupka nieznajomych patrzyła na nią bez słowa. Patrzył się nawet kelner, który na moment przystał w miejscu.

Gdy skończyła, odgarnęła z twarzy włosy, które spadły jej na oczy podczas agresywnych podrygów w rytm muzyki. Zapadła cicha, a Orzeł poczuł lekki stres myślą, że pijani faceci mogą przyczepić się, dlaczego ta weszła z butami w ich niedzielną zabawę przy procentach.

W końcu jeden z nich przerwał milczenie i wypalił:

– Ej laska, jesteś zajebista.

Drugi dodał jedynie długie „Nooo”, gdyż i tak ledwo trzymał się na nogach.

– Jesteś jakąś wokalistką czy jak?

– No w zasadzie to tak. Mam swój zespół. – powiedziała dumnie zerknąć w stronę kolegów. – Nazywa się Furteca.

Nieznajomi wymienili spojrzenia i zgodnie powiedzieli, że nigdy nie słyszeli tej nazwy.

W tym samym czasie kelner szeptał co nieco do barmana. Koyot za to zaśmiał się do towarzyszy.

– O proszę, macie swoich pierwszy fanów. Tak jakby. Bo nie mają pojęcia, kim jesteście, a jutro, gdy wytrzeźwieją, na pewno nie będą was pamiętać.

Gdy emocje opadły i wszyscy rozeszli się do stolików, wracającą do kolegów Pieszczochę zatrzymał znany jej kelner.

– Mogę na słówko?

– Jasne.

Odeszli na ubocze, po czym chłopak przeszedł do konkretów:

– Co powiedziałabyś na przyjście do baru we wtorkowy wieczór? Ma się tu odbyć mała impreza, będzie trochę ludzi. To nie jest oficjalne zaproszenie, po prostu byś wpadła jako zwykły klient i wzięła udział w karaoke.

Dziewczyna spojrzała na niego unosząc jedną brew. Skrzyżowała ręce na piersi.

– Czyli w pewnym sensie mam dać darmowy koncert dla tych ludzi?

– Nie patrzyłbym na to w taki sposób. Ty zaśpiewasz i przyciągniesz ludzi, którzy zapewne będą chcieli tu potem wrócić, bo ocenią imprezę pozytywnie. Zyskasz jakąś tam rozpoznawalność, a słyszałem, że masz wschodzący zespół, to chyba ci na tym zależy. A ja…

– A Ty dostaniesz premię od szefa, bo przyciągniesz tak nowych klientów?

– Można tak powiedzieć.

– No to sorry, ale nie – Pieszczocha wzruszyła ramionami i obróciła się, by odejść.

– Ale dlaczego? To nie jest dla ciebie szansa? Mało kto przyjdzie na koncert zupełnie nieznanej grupy. A tak wystąpisz przed publicznością i może ktoś z nich zainteresuje się tym, kim właściwie jesteś.

– Odpowiedź jest prosta – powiedziała, odkręcając głowę. – Nie jestem solową artystką. Gram z zespołem. Nie zależy mi na tym, bym ja miała fanów skupionych jedynie na mnie. To nie byłoby w porządku wobec moich przyjaciół.

Chłopak westchnął.

– Nikt wam nie zabrania przyjść tu z gitarą. Ale nie wnoście perkusji, błagam.

– Zaczynasz mówić z sensem. Przygotujesz nam scenę?

– Niby jak? Musiałbym pogadać wtedy z przełożonym. Nawet nie wiem czy to wypali. Wolę na razie się nie wychylać.

– To żeś to sobie wymyślił. Ale dobra, powiedzmy, że zupełnie przypadkiem przyjdziemy tu we wtorek, by sobie pograć gdzieś pod ścianą. A ktoś z tłumu przypadkiem to wszystko nagra. Jeśli ludzie będą zadowoleni, to nagranie wleci na fanpage baru.

– A jeśli nie będą?

– Nie wiem, wtedy zobaczymy. Nie zastanawiam się aż tak. Ale myślę, że będą. To zawsze jakaś atrakcja, lepsza niż słuchanie radia z waszych kiepskiej jakości głośników. – Poklepała kelnera po ramieniu. – No, potem się zgłoszę do twojego szefa z propozycją wystąpienia u was już na serio, jeśli się zgodzi i wszystko pójdzie po naszej myśli, to szepnę słówko, że miałeś w tym spory udział. A teraz wybacz, ale muszę wracać do stolika.

Po chwili Pieszczocha była już obok znajomych.

– Czego chciał od ciebie ten kelner? – zapytała Lenka.

– Jak wam to powiedzieć… w pewnym sensie załatwiłam nam pierwszy występ przed publicznością większą niż kilka gratów w naszym garażu.

– Mój boże, wy mi naprawdę chcecie powiedzieć, że my jutro mamy swój pierwszy występ, a nie mamy nic przegotowane? – Lenka chodziła po garażu i zadręczała się jutrzejszym wydarzeniem.
Wszyscy przyjechali na próbę zaraz po pracy. Marti, który nie był wczoraj na spotkaniu w barze, otrzymał skrótową wersję wydarzeń, by jakkolwiek orientować się w sytuacji.

– Dalej nie rozumiem, dlaczego ten typ zagadał do losowej dziewczyny i rzucił taką propozycję.

– Nie do końca takiej losowej. Kojarzę go z widzenia. Na bank nie raz podsłuchiwał nasze rozmowy. Bardzo niegrzecznie swoją drogą. W każdym razie jakoś tam mnie zna, wie, że nigdy nie robiłam problemów, wie, że istnieje jakiś zespół i wie, że jako tako potrafię śpiewać. Do tego, jeśli teoretycznie byśmy się wybili, to kiedyś ta ich dziura zabita dechami, może szczycić się faktem, że to u nich zaczynał ten znany zespół.

– Wciąż to dla mnie jakaś abstrakcja – powiedział Marti masując się po skroni.

– Mamy tylko jakąś dobę na przygotowanie… – Lenka dalej mówiła do siebie w niemałym stresie.

– Nie da się zaprzeczyć, że to jest dla nas korzystne – w rozmowę Martiego i Pieszczochy wtrącił się też Orzeł. – Nie płacimy za wynajęty lokal, możemy pojawić się na stronie baru, która już ma obserwujących, a osoby, które będą na miejscu pewnie przekażą kolegom, że były świadkiem występu, nawet jako zwykłą dygresję.

– No tak, masz rację.

– Małymi kroczkami do celu, co nie? – Pieszczocha uniosła w górę zaciśniętą dłoń. – Zanim się obejrzycie, będziemy grać jako główna atrakcja koncertów w dużo większych barach. A teraz… – Spojrzała w stronę Lenki. – Może czas serio zabrać się za ułożenie planu.

Członkowie zespołu zebrali się w grupkę, siadając tak, by każdy mógł swobodnie słyszeć innych, jak i w razie potrzeby utrzymywać z mówiącym kontakt wzrokowy. Pieszczocha uderzyła energicznie otwartymi dłońmi w kolana i zaczęła:

– Dobra. Nie mamy za wielkiego pola do popisu. Nie będzie tam mojej perkusji, a akustyka w lokalu jest serio gówniana. Ale damy sobie radę. Przyniesienie gitar i małych wzmacniaczy to żaden problem, ogarniemy. Jeśli chodzi o utwory, to zaczęłabym od czegoś popularnego, co wpadnie w ucho i przyciągnie zainteresowanie. Jak zobaczymy, że gościom się podoba, to możemy zagrać coś swojego. Jakieś propozycje? I nie Marti, nie Queen.

– Judas Priest, Black Sabbath, Metallica… – Orzeł zaczął wyliczać na palcach.

– Coś od Dio byłoby dobre. Metallica wydaje mi się zbyt oczywista. No, przynajmniej utwory w stylu Enter Sandman. – Pieszczocha zastanawiała się głośno. – Z drugiej strony grając coś takiego jest prawie pewne, że ktoś to skojarzy, nieważne czy ma 20, czy może 50 lat.

– Linkin Park – rzucił Marti i od razu spojrzał w kierunku kolegi.

– Nie denerwuj mnie nawet.

– Ale to by mogło siąść, bo jednak dużo osób ich lubi, choć nie znaczy to, że jakoś się upieram. Plus jest taki, że te bardziej znane utwory wymienionych wcześniej grup, już graliśmy nawet dla zabawy, to nie trzeba ich ogarniać od zera. Teksty też pamiętam, to mamy z górki.

– Jeszcze mamy AC/DC, Led Zeppelin, Guns N’ Roses. Pula jest prawie nieskończona.

Po krótkiej naradzie uznali, że wezmą popularne przeboje z różnych ponadczasowych zespołów, jednak niekoniecznie te, które wielu osobom się już przejadły. Stąd też nikt nie chciał słyszeć o „Stairway to Heaven” czy „Nothing Else Matters”. Miało być rozpoznawalnie, ale też bez pójścia w to, w co idzie prawie każdy początkujący muzyk.
Z racji tego, że gra na perkusji nie miała teraz większego sensu, ponieważ sprzęt był za duży, by wnieść go w rękach do baru (a następnie sensownie rozstawić), Pieszczocha skupiła się jedynie na wokalu, co też miało wiele pozytywów. Nieznajomi nie musieli docenić gry na instrumencie, szczególnie że przeciętny słuchać nie miał większego pojęcia o perkusji, tak show za pomocą odpowiedniej gestykulacji i tańca robiło swoje.

Tak, jak poniedziałkowy wieczór minął błyskawicznie, wtorkowe przedpołudnie ciągnęło się niemiłosiernie. Pieszczocha wciąż zerkała na zegarek, ponieważ już nie mogła doczekać się wyczekiwanego występu. Inni sprawdzali godzinę głównie w wyniku stresu, a przynajmniej tak było w przypadku Lenki, która nie potrafiła się na niczym skupić, gdy miała coś zaplanowane na drugą połowę dnia.

Gdy wybiła 16:00 Marti wyszedł z pracy i od razu skierował się w stronę garażu. Tam czekała już na niego reszta, która ogarniała sprzęt i sprawdzała, czy wszystko jest, jak należy.

– Dobra. Wszystkie kable spakowane, nuty w razie czego macie, zapasowe kostki i baterie też. – Wyliczała Pieszczocha, kręcąc się po pomieszczeniu. – Wychodzimy za parę godzin, tak, by wbić do baru około pół godziny po tym, jak rozpocznie się zaplanowane przyjęcie. Wtedy pierwsza wrzawa związana z witaniem się zbierających osób, opadnie.

– Tak, powtarzałaś ten plan już z 15 razy – powiedział Orzeł, który siedział na kanapie i od dłużej chwili obserwował kręcąca się w podekscytowaniu przyjaciółkę.

Nieco dalej na taborecie siedziała Lenka, która w stresie powtarzała linie basowe zaplanowane na ten wieczór.

Mimo że każdy deklarował, że nie jest głodny, Pieszczocha zadzwoniła do Martiego, by jadąc na garaż, skoczył po coś do przekąszenia. Jak stwierdziła: przyda się dodatkowa energia, a poza tym jak faktycznie zaczną być głodni, to będą też rozdrażnieni. No i byłoby głupio, gdyby podczas występu, ktoś dezorientował się burczącym brzuchem.

Po jedzeniu przyszedł czas na ogarnięcie wyglądu, ewentualny makijaż i stylizacje fryzury. Choć prawda była taka, że w zespole nie było nikogo, kto czesałby się w nietypowy sposób. Pomijając fakt, że ptasia część składu nie miała nawet włosów, Lenka po prostu rozpuszczała je, a Pieszczocha uznawała, że jej czupryna układa się tak, jak chce, więc szczotka nie jest tu w ogóle potrzebna.
Gdy już byli gotowi, zapakowali instrumenty do samochodu Martiego, a z racji tego, że sprzęt zajął zarówno bagażnik, jak i tylne siedzenia, dwójka osób musiała dojechać do baru Uberem.
Niedługo potem wszyscy byli na miejscu.

Z wnętrza dało się usłyszeć gwar rozmów, przerywany co chwilę głośnym śmiechem. Było pewne, że ci, którzy mieli się tu dziś znaleźć, już byli w środku. Po głosach dało się wywnioskować, że są to osoby raczej młode, co też potwierdziło się po chwili, gdy zespół wszedł do środka.

Okazało się, że wspomniana impreza, to najprawdopodobniej jakieś urodziny jednego z przybyłych. Może osiemnastka? Nikt o to oczywiście nie pytał, ponieważ Pieszczocha i jej grupa mieli teraz na głowie dużo ważniejsze rzeczy.

Weszli swobodnie z instrumentami w dłoniach. Jedynie kilka par oczu zwróciło się w ich stronę, by zaraz potem stracić zainteresowanie.

Tak, jak umówili wcześniej z kelnerem, rozstawili się przy stoliku w kącie, gdzie był łatwy dostęp do gniazdek. Gdy podłączali sprzęt dalej nikt nie zwracał na nich szczególnej uwagi. Młodzież zajęta była sobą, a poza nią w lokalu siedziała tylko jakaś para oraz starszy pan, który w milczeniu popijał herbatę.

W końcu nadszedł upragniony moment i ze wzmacniacza rozległy się pierwsze dźwięki gitary. Nie od razu przykuło to uwagę, prawdopodobnie zebrani pomylili to z dźwiękami z radia.
Wszystko zmieniło się, gdy Pieszczocha wyśpiewała pierwsze wersy utworu.

Było widać, że zebrani jeden po drugim odkręcali się, przerywając przy tym rozmowy. Ktoś pokazywał palcem w stronę zespołu, szepcąc coś do kolegi obok. Kierowała nimi zwykła ciekawość, gdyż na ten moment nie było wiadomo czy dziwne towarzystwo z instrumentami, to świetny zespół, czy może kiepscy grajkowie, którzy lekko wstawieni poczuli się niczym rockowe gwiazdy.
Pieszczocha, napędzana każdym kolejnym gapiem, czuła, jak emocje biorą górę. W pewnym sensie w końcu dostała to, na co tak bardzo liczyła. Mogła się wykazać i zrobić show, jakiego ta grupka nieznajomych długo nie zapomni.

O ile grający czuli, że zżera ich trema, tak ona była w swoim żywiole. Nie był to jej pierwszy występ, miała za sobą co nieco głównie z czasów studiów. Tym razem było jednak inaczej – była tu z własnym zespołem.

Utwór po utworze widać było, że publiczność dobrze się bawi. Jak jeszcze kwadrans temu przyglądali się nieco zdezorientowani, tak teraz podrygiwali do rytmu, popijając tanie piwo. Ci, którym procenty dodały odwagi, zdecydowali się nawet podejść bliżej.

Lenka między utworami zauważyła, że w całym lokalu, największą radość miał staruszek siedzący na uboczu. Miało się wrażenie, że ten, słysząc hity ze swojej młodości, przeżywał na nowo dawne chwile.

Gdy ostatnie dźwięki piosenki ustały, Pieszczocha odgarnęła włosy z twarzy i lekko zdyszana spojrzała przed siebie. Ktoś z zebranych krzyknął „juhu”, a inny zagwizdał na palcach, ale na tym się skończyło. Zebrani wrócili do aktywności sprzed występu.

– No, chyba się nie zapowiada, że ustawia się w kolejce po autografy – powiedział Marti.

– A tam, nie o to tutaj chodziło. Ja i tak bawiłam się zajebiście. Chcecie coś do picia?

Gdy Pieszczocha poszła do baru, do zespołu podeszła jakaś dziewczyna. Popatrzyła na Orła, a gdy ten zauważył, że ktoś go obserwuje, odparła nieśmiało:

– Fajna gitara.

– Dzięki.

Pieszczocha stała przy ladzie i opróżniała butelkę oranżady. Po chwili podszedł do niej pomysłodawca całego występu.

– I co? Szef zadowolony? – zapytała stawiając butelkę z hukiem na blacie.

– Wpierw był nieźle wkurzony, bo myślał, że to jakieś żarty. Bał się, że goście będą źli, że psujecie im ich imprezę.

– A potem?

– Potem nic nie mówił. – Kelner wzruszył ramionami.

– Nagrałeś występ?

– Tak, nie ja jeden zresztą. Paru typów od razu wyciągnęło telefony, jak tylko zaczęłaś śpiewać. Ale myślę, że zrobili to bardziej, by uchwycić jakąś śmieszną akcję.

– Chyba wyszło całkiem nieźle. – Pieszczocha siadła na wysokim krzesełku obok baru. – Może ktokolwiek będzie o tym jutro pamiętać, bo widzę, że część już jest nieźle nawalona.

– Liczę na dobre komentarze i pójście informacji w świat, bo jeśli realnie ta cała szopka nie zwiększy ilości klientów, to…

– Nie będziesz z tego nic miał. – Dziewczyna weszła mu w słowo. – Ale tak, rozumiem, oboje robimy to dla własnych korzyści. Nie wiem czy coś wam to da, ale jeśli kiedykolwiek szef uzna, że zacznie organizować małe koncerty, to liczę, że będziemy zaproszeni.

Kelner uśmiechnął się.

– Zobaczę, co da się zrobić.

Gdy posiedzenie w barze się skończyło, przyszedł czas na rozwiezienie członków zespołu do ich domów. Na parkingu dogadali się, że Pieszczocha z Lenką wrócą autobusem, bo i tak jedna z nich nie ma ze sobą instrumentu, a Orzeł i Marti zabiorą się samochodem.

W drodze na przystanek dziewczyny nie były zbyt rozmowne. Nie dlatego, że nie chciały, ale z faktu że wciąż żyły emocjami z występu. Dopiero gdy wsiadły do autobusu, Lenka powiedziała:

– Pomyliłam parę dźwięków, w pewnym momencie prawie przestałam grać, bo miałam chwilowe zaćmienie i nuty zupełnie wyleciały mi z głowy.

– Aj, dobrze było. Na początku zawsze jest jakaś trema. Najważniejsze by widownia się nie połapała że coś jest nie tak. Niech myślą, że to celowy zabieg.

Milczały przez kolejne dwie minuty, aż w końcu Pieszczocha zaczęła:

– Z tego, co ustaliłam z tym typem z baru, to filmik z występu już jest na fanpage’u. Umówmy się tak, że nie będziemy go oglądać do jutra. Zero sprawdzania statystyk, dobra? Zrobimy to dopiero po południu, jak się spotkamy.

– Dobrze.

Wilczyca chciał pokazać to tak, że liczba wyświetleń ma pozostać niespodzianką. Jednak tak naprawdę powiedziała to, bo nie chciała by Lenka zadręczała się każdym nowym komentarzem, a szansa, że w tej sekcji pojawią się głupie wpisy, była jednak spora. Oczywiście z czasem i tak by je zobaczyła, ale jeśli zrobi to przy znajomych, to ci zawsze mogą poprawić zepsuty humor.


Czytaj dalej

 ← poprzedni rozdział || następny rozdział  →