Opowiadanie

Opowiadanie „Furteca” – rozdział 8

Pieszczocha wpadła do garażu i wesołym krokiem poszła w kierunku rozstawionej perkusji.

– Siema Marti. – Machnęła do siedzącego niedaleko kolegi, który akurat stroił gitarę.

– Uszanowanko.


Po drugiej stronie pomieszczenia stali Orzeł i Lenka. Ona popijała kawę, on przyglądał się temu, co się przed nimi działo.

– Chyba spotkanie ze znajomą się udało. Dziś jest zdecydowanie bardziej radosna.

– Może po prostu z rana ma jeszcze siłę udawać, że jest wszystko ok – odparła Lenka pomiędzy kolejnymi łykami kawy.

– No elo mordy, jak tam dziś? Gotowi na próbę? Musimy sporo pozmieniać, by pasowało do zmienionego składu – Pieszczocha podeszła do nich i tryskała energią, jakby niedawne wydarzenia w ogóle nie miały miejsca.

– Jak tam spotkanie z Aną? – zapytał Orzeł.

– Dobrze, dobrze. A właśnie! Byłyśmy w księgarni, to uznałam, że coś ci kupię. Proszę, wydaje mi się, że tej książki Philipa Dicka jeszcze nie masz.

– Och, dziękuję, nie musiałaś. – Orzeł obejrzał podarunek o wiele bardziej niż było to warte, ponieważ książka nie wyróżniała się niczym szczególnym. Chciał jednak w ten sposób pokazać, że docenia miły gest. – Co poza tym robiłyście?

– A, takie tam, kawiarnia, łażenie, oglądanie tego i tamtego – Pieszczocha machnęła ręką, by dać znak, że rozmowa o tym nie jest szczególnie interesująca.

– Masz już jakiś pomysł na to, jak zmieniamy utwory, w których wstawek Antro nie można ot tak usunąć? – wtrąciła się Lenka.

– Coś tam kminiłam. Część pewnie przejdzie na Orła, nie chcę aż tak obciążać Martiego, poza tym on nie lubi mieć za dużo uwagi na scenie, wiesz, nie chcę go tym stresować – odpowiedziała, po czym ściszonym głosem dodała. – Ostatnio i tak jakoś dziwnie się zachowuje, jakby go coś trapiło. Te randomowe wyjścia podczas prób, telefony od kogoś. No wiecie.

Orzeł i Lenka spojrzeli na siebie.

– Może ma znowu jakieś problemy z rodzicami. Nie ma z nimi lekko. Słyszałem raz przypadkiem, że po odebraniu telefonu zwrócił się do kogoś w męskim rodzaju, więc duża szansa, że to był jego ojciec.

– A może ma problemy w robocie i szef do niego wydzwania – Pieszczocha zastanawiała się głośno, pukając pazurem w podbródek. – Niestety nie dowiemy się prawdy, jeśli on sam nam jej nie wyjawi. Przecież nie będziemy go śledzić.

– Nie jestem pewny, czy kiedykolwiek dojdzie do szczerej rozmowy na ten temat. Marti nigdy nie był zbyt wylewny. Zdarzało nam się co prawda poruszać tematy osobiste, ale zazwyczaj wychodziło to z tego, że ja zacząłem mówić coś o swoim życiu.

Lenka zauważyła, że na twarzy ich koleżanki pojawił się delikatny uśmiech. Wyglądała, jakby sobie o czymś przypomniała i faktycznie tak było. Nie mówiła o tym reszcie zespołu, ale miała już za sobą delikatną rozmowę z Martim o jego rodzicach, stąd też uznała, że jest spora szansa, że za drugim razem również pójdzie całkiem sprawnie.

– Hej! Robimy coś? Co wy tam tak plotkujecie? – Cała trójka zadrżała lekko po tym, jak dobiegł do nich krzyk z drugiej strony pomieszczenia.

– Tak, już idziemy.

Rozgrzewka poszła dość sprawnie. Pieszczocha pół żartem, pół serio rzucała motywujące teksty, w stylu „tempo, panowie, tempo”. Trudno powiedzieć, czy robiła to dlatego, że czuła się liderką, która prowadzi resztę zespołu, czy może po prostu miała bzika na punkcie sekcji rytmicznej, a jakby nie patrzeć – razem z Lenką robiły za podstawę każdego utworu. Orzeł za to miał zrobić główne show podczas solówek, co nie zawsze mu wychodziło. Miał tendencje do wygórowanych ambicji; za wszelką cenę chciał zagrać idealnie, niczym jego muzyczny guru. Marti żartował czasem, że zagranie prostszego solo, byłoby dla jego kolegi ujmą na honorze.

– Paluszki rozgrzane, dobrze. To teraz tak, następne 8 taktów zagra Marti, myślę czy tego nie skrócić, możemy dodać krótki przestój z samą perkusją przed wejściem kolejnego refrenu. Normalnie był to czas, na wejście motywu Antro, ale jak sami widzicie, jego tu nie ma. – Pieszczocha przerwała na chwilę. – Albo całkiem rezygnujemy z tej wstawki.

– Mi obojętnie. Mogę zagrać, można też ominąć. – Marti wzruszył ramionami.

– A gdyby zrezygnować ze standardowego tła perkusyjnego i zagrać solówkę na bębnach? – wtrącił Orzeł, który przy każdej możliwej okazji, próbował dać Pieszczosze więcej uznania. Ona sama nigdy się nie wychylała, choć jednocześnie uwielbiała szaleć pod względem gry, jak i śpiewu. Nie chciała jednak przypisywać sobie ważnych momentów, by członkowie zespołu nie poczuli się pominięci. Ktoś mógłby to źle odebrać, szczególnie że wokalista i tak najczęściej jest najbardziej zapamiętywany. – Albo solówka na basie.

W odpowiedzi na to z ust Lenki poleciało krótkie „Meh”, co oznaczało, że nie podchodzi do tematu zbyt entuzjastycznie.

– No mogę, nawet mam na to pomysł. Tylko jak po tym się zmacham i spocę jak świnia, po czym nie będę miała siły na dokończenie refrenu z odpowiednim jebnięciem, to będzie to twoja wina Orzeł. – Spojrzała na niego przenikliwie, unosząc jedną brew. – Nie no żartuję, kondycja jak ta lala. To lecimy.

Wszystko poszło niesamowicie gładko, a solówka na perkusji wypadła wręcz fenomenalnie. Pieszczocha korzystają z przerwy, napiła się wody i odgarnęła włosy na ramiona, by ostudzić kark.
– Jestem pod wrażeniem, że improwizujesz z taką pasją – Lenka zagadała ją dość swobodnie, bo tajemnicą nie było to, że mówiąc o muzyce, często wykazywała więcej energii życiowej niż zazwyczaj.

– A, takie tam. Po prostu lecę na żywioł. Nawet się nie zastanawiam.

– Będziesz umiała to potem powtórzyć?

– No, pewnie, że… nie. Zagram po prostu coś innego – zaśmiała się i szybkim ruchem zgniotła plastikową butelkę, po czym niczym zawodowy koszykarz, wrzuciła ją do śmietnika, za który robiła duża doniczka.

– Kurczę, ja bym tak nie umiała, wszystko musi być zapisane w nutach.

– Bo za bardzo boisz się zaryzykować i nie wierzysz, że mogłabyś się ponieść i zagrać nie to, co jest na kartce, ale to, co akurat czujesz.

Lenka nie odpowiedziała, jedynie spojrzała na podłogę.

– Ej no, nie chodziło mi o to, że to coś złego. Po prostu chciałabym, byś uwierzyła w siebie. – Pieszczocha objęła ją ramieniem i mówiąc dalej, pokazywała dłonią wyimaginowane obrazy. – Wyobraź sobie te tłumy, krzyczących fanów, gęstą atmosferę. Są jak dzikie zwierzęta spragnione kolejnych bodźców, już nikt nie dba o to, czy lecisz zgodnie z nutami, masz im dać rozrywkę, zaspokoić ich żądzę.

– Szczerze, to wolałabym wtedy nie myśleć, że słucha nas więcej niż 5 osób. – Lenka uśmiechnęła się niezręcznie.

– Mimo wszystko wierzę, że jeszcze odkryjesz sceniczną bestię. A potem… a potem zaczniesz szukać, swojej „pięknej”, która, tak się składa, że cały czas była przy tobie.

– Dobra, zejdź na ziemię.

Obie roześmiały się, gdy Lenka teatralnie odepchnęła koleżankę, niczym osoba, która chce zbyć niechcianego zalotnika.

W międzyczasie Orzeł rozmawiał przez telefon z mamą, ponieważ zawsze starali się choć przez moment pogawędzić w podobnych godzinach, a Marti co chwilę niecierpliwie zerkał na ekran komórki, jakby czekał na ważną wiadomość.

– Dobrze, będę pamiętał. Pozdrów tatę. Dbajcie o siebie.

Orzeł ledwo zakończył rozmowę, gdy Marti nagle zerwał się z krzesła. Chwycił za swoje rzeczy i najwidoczniej planował opuścić próbę.

– A ty gdzie lecisz? – zdziwiła się Pieszczocha.

– Wybaczcie. Muszę gdzieś pilnie podjechać. Właśnie dostałem wiadomość. Nagła sprawa, rozumiecie.

– Ledwo co zagraliśmy dwa utwory, zazwyczaj w soboty siedzieliśmy dłużej.

– Przepraszam, ale nie mogę tego odwołać. Nadrobimy następnym razem – powiedział i bez oglądania się za siebie, wyszedł z garażu.

Pozostała trójka wymieniła między sobą zdezorientowane spojrzenia.

– Nie no, przy kolejnym spotkaniu muszę postawić kawę na ławę. Rozumiem tajemnice, ale bez przesady. Jeśli to serio coś z rodzicami, jak sugerował wcześniej Orzeł, to przecież mógłby nam powiedzieć, że o nich chodzi. A tak możemy się jedynie domyślać, czy coś się stało. – Pieszczocha podeszła do kanapy i rzuciła się na nią bezwładnie – To takie frustrujące.

– Gdyby nam powiedział, może moglibyśmy mu jakoś pomóc – dodała Lenka.

– Mogę z nim porozmawiać, jeśli chcecie. Może uzna, że łatwiej mu się otworzyć przed drugim facetem.

– Nie, ja spróbuję. A jak mi nic nie powie, to najwyżej ty do niego pójdziesz. – Pieszczocha wymruczała to do poduszki, którą przyciskała do twarzy. – Tak czy siak, nie ma raczej sensu czekać w nieskończoność na kolejną próbę. Skoro już tu jesteśmy, to pograjmy coś sami.

– Cóż, zgadzam się.

Dalsze próby, już bez Martiego, a tym bardziej bez dawnych członków zespołu, przebiegały w dość sennej i gęstej atmosferze. Dziewczyny przekonały Orła, by pójść w bardziej grunge’owe klimaty i pograć parę coverów. On sam przystał na to z lekkim niezadowoleniem, bo mimo wszystko gustował w czysto metalowych klimatach. Pieszczocha uznała jednak, że jej humor jest „dziwny”, więc granie garażowych, mniej lub bardziej depresyjnych utworów, pasuje teraz jak ulał. Plus tego był też taki, że mogły je grać tak naprawdę tylko we dwie: traciły na tym głownie solówkę, ale sens utworu został zachowany. Któż nie poznałby „Man in the Box” czy „Come as You Are” po samej linii basu?

Pieszczocha w pewnym momencie śmiała się, że odpalił się u niej nastolatek z lat dziewięćdziesiątych, dlatego przeboleje nawet zagranie „Smells Like Teen Spirit”, ale oczywiście z pierwotną wersją tekstu, ponieważ ta, która przebiła się do mainstreamu nie miała „tego czegoś”.

Orzeł pod koniec coverowych zabaw siedział na kanapie i przyglądał się temu jak koleżanki wczuwają się w muzykę, a Pieszczocha wylewa siódme poty, by naśladować najtrudniejsze momenty w wokalu Chrisa Cornella czy Layne’a Staley’a. Patrząc na dziewczyny miał wrażenie, że jest między nimi jakaś nić porozumienia, ponieważ jak cały zespół interesował się ciężkim brzmieniem, tak grunge zdecydowanie najmocniej odpowiadało właśnie żeńskiej części grupy. Co ciekawe Marti szedł w jeszcze inne klimaty, gdyż jego autorytetem był m.in. Queen.

Pieszczocha po skończonym utworze, odłożyła pałeczki, wstała i położyła się na podłodze, by nieco ochłonąć. Patrząc w sufit, zaczęła mówić:

– Ile bym dała, by choć na parę dni przenieść się do Seattle, jakoś na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Grać w jakimś klubie dla zbuntowanych i zmęczonych systemem młodych dorosłych, który czują, że nikt ich nie rozumie. Nosić podarte spodnie, flanelowe koszule i rozwalające się trampki. Choć dobra, to ostatnie mogę robić i teraz. – Dziewczyna podniosła się tak, by móc oprzeć się na łokciach w pozycji półleżącej i zwróciła się do Orła. – Raczej nie chciałbyś lecieć ze mną w taką podróż w czasie, co?

– No nie jest to mój ulubiony gatunek muzyczny, ale przecież to nie tak, że jakoś mnie odstrasza. Miło patrzeć, że dobrze się przy tym bawicie.

– Przy metalu też się dobrze bawimy. W zasadzie przy wszystkim możemy się dobrze bawić, bo nawet popowe covery w cięższym wykonaniu mogą być niesamowicie satysfakcjonujące. Może by tak pobawić się któregoś w dnia w przerabianie radiowych hitów?

– Trzeba je jeszcze znać. Wy słuchacie radia?

– Ostatni raz słuchałam go, jak jeszcze mieszkałam u rodziców, tam radio było włączone całe dnie, bo mama nie lubiła przesiadywać w ciszy. Było jej obojętne, co akurat grają, byleby coś leciało w tle – powiedziała Lenka oglądając z troską gitarę basową i zdejmując z niej każdy napotkany paproch.

– Może nie słucham celowo, ale coś czasem się obije o uszy w sklepie czy kawiarni. Kojarzę co nieco z tego, co jest na topie, bo po prostu siedzę w internecie.

– Przypomnij mi proszę, jakich gatunków słucha twoja przyjaciółka?

– Wiesz co, różnie. Może to być rock, metal, jak i Lady Gaga. – Pieszczocha wstała i otrzepała się z kurzu, ponieważ podłoga w garażu mimo wszystko nie należała do najczystszych. – Nie wiem czy udałoby się nam stać jej ulubionym zespołem, ale na pewno chętnie wpadłaby na jakiś koncert.

– Skoro mowa o koncertach. – Orzeł zamyślił się, drapiąc się jednocześnie po głowie. – Może pójdziemy na coś? Można sprawdzić, czy grają coś ciekawego w okolicy.
Po tym pytaniu Lenka i Pieszczocha niemal chórem odpowiedziały, że jest to świetny pomysł.

* * *

Ana szła szybko, uważając na to, by nie potknąć się o krzywe płytki chodnika. Tak naprawdę nie musiała się spieszyć, ponieważ miejsce, do którego zmierzała, było dobrowolnym celem jej przechadzek w czasie, w którym akurat nie musiała zajmować się pracą ani innymi obowiązkami. Stukot szpilek ustał, gdy zatrzymała się nieopodal bramy Centralnego Biura Śledczego. Po drugiej stronie ulicy, przy której postawiono budynek policji, znajdował się mały skwer – miejsce idealne do przesiadywania, bez zwracania na siebie uwagi. Pora była idealna, ponieważ jak wynikało z licznych obserwacji, to właśnie o tej godzinie jeden z oficerów wychodził na krótką przerwę, by rozprostować nogi i zaczerpnąć świeżego powietrza.
Serce Any biło jak oszalałe, gdy pomyślała, że zaraz go zobaczy. Rayn Walker, bo tak nazywa się ów oficer śledczy, nie opuszczał jej myśli od czasu, gdy poznała go przypadkiem w ramach jednego wywiadu z lokalną policją. Dziewczyna celowo zgłosiła się do tego zadania, ponieważ chce zostać dziennikarzem śledczym, więc uznała, że to świetna okazja poznać takie środowisko. Nie miała jednak pojęcia, że tamten dzień odmieni jej życie.

Ich drogi rozeszły się tak szybko, jak się skrzyżowały, i o ile Walker pewnie już dawno zapomniał o jej istnieniu, ona nie mogła wyrzucić go z głowy. Czuła się jak nastolatka, która tupie i piszczy na widok swojego idola. Oczywiście robiła to jedynie w wyobraźni, a z zewnątrz prezentowała się jak dobrze ułożona, elegancka kobieta. Dziś co prawda nie przyszła w dopasowanej marynarce i ołówkowej spódnicy, ale w bardziej alternatywnym stylu.

Czekała i czekała, aż w pewnym momencie zaczęła wątpić, by jej przyjście w ogóle miało sens. Może dziś Ryan nie pojawił się w pracy? Może ma urlop, więc nie ma szans, że spotka go w okolicy budynku policji?

W końcu jednak drzwi otworzyły się, a na progu pojawił się Walker, na widok którego źrenice Any rozszerzyły się gwałtownie. Był dobrze zbudowanym, przystojnym mężczyzną, o posępnym wyrazie twarzy, jakby trapiły go jakieś myśli. Nie rozmawiał z nikim, podszedł jedynie pod ścianę i opierając się o nią, patrzył zadumany gdzieś przed siebie. Trudno było rozgryźć jego nastrój; wydawał się nieco smutny albo zrezygnowany.

Po chwili wrócił do budynku, by znów z niego wyjść, tym razem z kurką zawieszoną na ramieniu i aktówką w dłoni. Ana spanikowała. Nie taki był jej plan – nie chciała, by przypadkiem na siebie wpadli. Mógł ją skojarzyć i domyślić się, że siedzi tutaj i celowo go obserwuje. Zapewne umiał czytać mowę ciała, co było potrzebną umiejętnością w jego zawodzie. Wstała więc i schowała się za najbliższe drzewo.

Ryan szedł pewnym siebie krokiem, jednocześnie będąc myślami w zupełnie innym miejscu. To okazało się zgubne, bo ledwo wszedł na chodnik, wpadł na idącego po nim wychudzonego whippeta, który najwyraźniej się gdzieś spieszył, bo również nie zauważył zbliżającego się do niego mężczyzny.

Zarówno aktówka Walkera, jak i plecak nieznajomego upadły na ziemię.

– Najmocniej przepraszam, nie zauważyłem pana.

Ryan spojrzał na niego, schylił się po torbę i nie mówiąc nic po prostu odszedł.


Czytaj dalej

 ← poprzedni rozdział || następny rozdział  →