Opowiadanie „Furteca” – rozdział 2
Pieszczocha siedziała na łóżku i miała na głowie ulubione słuchawki. Tego wieczoru słuchała nowych zespołów, które polecił jej Koyot. Liczyła, że twórczość innych artystów zainspiruje ją do dopracowania jednego z najnowszych utworów Furtecy.
Końcówka puszystego ogona poruszała się w rytm muzyki. Wilczyca od zawsze bardzo mocno wczuwała się w słuchane melodie. Mogła odpłynąć myślami i eksplorować krainę swojej kreatywności.
– Mam pomysł! To będzie dobre! – krzyknęła z zadowoleniem, po czym zerwała się z łóżka i podeszła do leżącej na krześle torby. Po chwili przeszukiwania zawartości mina dziewczyny nieco zrzedła.
– Gdzie jest mój zeszyt? Niemożliwe, że go zgubiłam. Musi gdzieś być.
Zastanowiła się przez chwilę. Pamiętała, że wychodziła dziś z próby przed Orłem i Martim. Na pewno zauważyliby, gdyby w pomieszczeniu zostały cudze rzeczy.
Pieszczocha chwyciła telefon i wybrała numer do Orła.
– Halo? Orzełku, mam sprawę – zaczęła. – Pamiętasz może, czy w garażu został mój zeszyt z notatkami? Miałam tam rozpisane pomysły na nasz utwór. Te notatki są mi bardzo potrzebne.
– Hmmm… – Słychać było, że Orzeł próbuje przypomnieć sobie, co widział parę godzin wcześniej. – Tak. Faktycznie leżały na stoliku. Nie ruszałem ich. Uznałem, że weźmiesz je następnym razem.
– A niech to… – Pieszczocha mruknęła. – Super, że zwróciłeś na to uwagę. Chyba będę musiała się tam teraz wybrać. Do usłyszenia!
Po skończonej rozmowie dziewczyna założyła buty, chwyciła za ulubioną skórzaną kurtkę, a potem przełożyła pasek torby przez ramię. Przypinki wydały charakterystyczny dźwięk. Chwilę później była już na dworze i kierowała się do garażu.
– No i jak niby mam modyfikować nuty, jeśli w ogóle ich ze sobą nie wzięłam? – syknęła. – Niedługo zapomnę własnej głowy. Ale ten nowy pomysł… Czuję, że to będzie świetne.
Garaż, znajdował się dość daleko od miejsca zamieszkania Pieszczochy, jednak ta uznała, że spacer dobrze jej zrobi. Bardzo często zresztą wybierała drogę pieszo, choć mogła skorzystać między innymi z komunikacji miejskiej. Spacery polubiła jeszcze bardziej po poznaniu reszty członków zespołu. Okazało się, że większość z nich uwielbia ten typ spędzania czasu.
Na dworze zrobiło się chłodno, ponieważ dni nie były jeszcze tak długie i ciepłe jak w lato. Wilczyca dotarła pod drzwi garażu i już chciała wyjąć klucze i otworzyć dużą, solidną kłódkę, gdy zauważyła, że ta wcale nie była zamknięta.
– Dziwne.
Delikatnie otworzyła garaż. Z wnętrza dobiegała cicha muzyka.
Trudno było stwierdzić, czy ktoś gra konkretny utwór, czy może zapętla jakiś losowy fragment. Wiele osób nazwałoby to zwyczajnym brzdąkaniem bez większego sensu.
– Marti? – zapytała, gdy zauważyła, że na jednym z rozkładanych krzeseł siedzi z gitarą dobrze znany jej jastrząb, wbijając wzrok w betonowa podłogę. Kiedy ten usłyszał znajomy głos, nagle otrząsnął się z zamyślenia i podniósł głowę.
– Pieszczocha? Co tutaj robisz o tej porze? – odpowiedział pytająco.
– Mogę zapytać cię o to samo. Próba skończyła się już parę godzin temu. Przecież gdy wychodziłam, mieliście jedynie ogarnąć parę rzeczy i wrócić do domu. Dlaczego siedzisz tutaj sam?
– Wiesz, chciałem trochę pomyśleć i zastanowić się nad pewnymi sprawami – powiedział ptak ze smutkiem, co sprawiło, że dziewczynie zrobiła się go szkoda.
– Hej… Co jest? – Pieszczocha chwyciła za najbliższe krzesło, postawiła je obok Martiego i usiadła twarzą w jego stronę.
Jastrząb wciąż uderzał w struny bez większego zaangażowania. Nie robił tego zbyt mocno, więc dźwięk był dość cichy. Mimo to dobrze roznosił się po pomieszczeniu.
– Sprawy rodzinne. Pewnie nie masz czasu i ochoty, by o tym słuchać – mruknął.
– Jesteśmy przyjaciółmi, prawda? Chciałabym jakoś pomóc. Widzę, że coś cię gryzie. – Wilczyca uśmiechnęła się do niego serdecznie. Miała nadzieję, że to doda mu otuchy.
Marti popatrzył na nią przez moment, po czym zaczął kręcić kluczami na główce gitary. Pieszczocha początkowo nie była pewna, czy ten gest oznacza urwanie tematu, czy coś innego. W końcu jastrząb przerwał ciszę i zaczął monotonnie:
– Nie wiem, czy wspominałem, ale mam rodzeństwo. Dokładnie siostrę i brata. Brat mieszka z naszymi rodzicami. Odwiedzam ich od czasu do czasu. Podczas ostatniej wizyty dowiedziałem się… – Głos ptaka nagle się załamał. Było słychać, że wchodzi na trudny temat i nie do końca umie poradzić sobie z towarzyszącymi mu emocjami.
– Chyba nie chcesz powiedzieć, że ktoś z rodziny… – Pieszczocha spojrzała na niego z przerażeniem. Zaczęła żałować, że prosiła o tę rozmowę, ponieważ poczuła, iż uderzyła w delikatny punkt.
– Nie, nie, nikt nie umarł, jeśli o to pytasz. Brat ma po prostu bardzo ciężko. Opiekuje się naszymi rodzicami, a ci już młodsi nie będą. Do tego jego życie osobiste również się sypie. Ostatnio był na kolejnej rozmowie o pracę, znowu nigdzie go nie przyjęli. Jest bezrobotny od kilku miesięcy, a oszczędności powoli się kończą.
Pieszczocha uważnie słuchała i nie przerywała przyjacielowi. Sądziła, że zadawanie bezsensownych pytań wcale by w tym momencie nie pomogło. Marti oparł przedramiona na korpusie gitary i zaczął bawić się szponami. Dotykał jeden po drugim, jakby były najciekawszą rzeczą na świecie.
– Rodzice uważają, że to „trochę” moja wina – ciągnął. – Ich zdaniem powinienem pomóc bratu, ale jak to sami uznali, „jestem samolubem, który wyjechał, porzucając rodzinę”. Uważają, że wolałem gonić za marzeniami, jak jakiś smarkacz. Rodzinne gospodarstwo nie jest w najlepszym stanie. Dom wymaga remontu, do tego mamy spory ogród, którym trzeba się zająć. To wszystko kosztuje. W oczach rodziców jestem niczym jakiś szczur, co porzucił tradycyjne wartości, dołączył do punkowego zespołu, szlaja się po barach i przynosi wstyd bliskim. Brakuje mi tylko kolczyków i irokeza.
– Cholerne stereotypy – warknęła pod nosem Pieszczocha. – Kiedy społeczeństwo zrozumie, że gatunek nie ma tu nic do rzeczy? Każdy może być, kim chce.
Marti w ciszy pokiwał głową. Nie musiał tego komentować. Oboje mocno krytykowali szufladkowanie gatunków. Pieszczocha zawsze była buntowniczką i nie lubiła narzucania komukolwiek tego, co powinien robić w życiu. Cała idea Furtecy miała również pokazać zwierzakom, że gatunek czy wiek nie mają znaczenia, ponieważ na różnych etapach życia można spełniać marzenia i budować nowe przyjaźnie.
Niestety rodzice Martiego mieli już swoje lata i zostali wychowani w zupełnie inny sposób niż robi się to obecnie. Wilczyca nie musiała znać ich osobiście, by domyślać się, że zapewne chcieliby, by ich synowie zdecydowali się na ważne i cenione zawody. Dawniej poszczególne gatunki zamykały się w mniejszych grupach. Wybierano też prace, które miały pomagać przedstawicielom danej społeczności. Gdyby Marti został lekarzem zajmującym się piórami czy dbał o stan dziobów, nie tylko byłby ceniony i bogaty, ale też jego rodzice pękaliby z dumy. Mógłby również zostać sportowcem. Zawody sportowe związane z lataniem zawsze cieszyły się ogromną popularnością, a zwycięzcy stawali się popularni i bogaci.
– Tak czy inaczej, głupie gadanie ojca jeszcze jestem gotowy przeboleć. Najgorzej jest z matką. Z roku na rok robi się coraz bardziej złośliwa. Zawsze znajdzie powód, by mi dogadać i wytknąć najmniejszy błąd. Podczas ostatniej wizyty w domu coś we mnie pękło. – Jastrząb zacisnął dłoń w pięść tak mocno, że było słychać dźwięk poszczególnych stawów. – Miałem już dość ciągłego narzekania, docinania, sugerowania, że jestem nieudacznikiem. Po prostu zacząłem na nią krzyczeć. Chyba nigdy nie byłem aż tak wściekły.
Pieszczocha pogładziła go po ramieniu. Czuła, że jest spięty i zdenerwowany. Miała wrażenie, iż nawet lekko się trzęsie. Ptak kontynuował:
– Po całej awanturze zamknąłem się z bratem w pokoju. Nie wiem, co tak dokładnie czułem. Wściekłość? Bezradność? Ogromny smutek? Chciało mi się płakać. Niedługo potem zdecydowałem, że wracam do domu. Nie chciałem tam być ani chwili dłużej.
– Dlaczego obwiniają o wszystko akurat ciebie? Co z siostrą? Przecież też jest ich córką i mogłaby pomóc waszemu bratu.? – Pieszczocha zapytała z lekkim oburzeniem w głosie. Zachowanie rodziców przyjaciela bardziej jej się nie podobało.
– Co z siostrą? Dobre pytanie. Ano nic. Ona się rodziną w ogóle nie interesuje – powiedział z obojętnością Marti. O ile mówienie o ojcu czy matce wyraźnie go denerwowało, o tyle temat siostry wydawał mu się kompletnie obojętny. – Wyprowadziła się parę lat temu, znalazła chłopaka. Nie wiem co u nich. Podobno mają brać ślub za jakiś czas.
– To jakaś kpina. Są wkurzeni na ciebie, bo wyjechałeś i nie pomagasz w domu, a ona zrobiła to samo i już wszystko jest OK?
– Mi to mówisz? Doskonale wiem, że nie traktują nas w sprawiedliwy sposób. Może gdybym też odciął się całkowicie, to daliby mi spokój… Ale nie chcę ich tak po prostu zostawiać. Są, jacy są, ale to wciąż moi bliscy.
– Szczerze mówiąc, to nawet nie wiem, co mogłabym ci doradzić.
– Nie proszę o rady. Normalnie bym tego tematu nie poruszał. Zazwyczaj myślę o nim w zaciszu domowym. Gdy jesteśmy tutaj wszyscy razem odcinam się od tego i staram się cieszyć chwilą. Próby pomagają mi skupić się na czymś innym.
Pieszczocha delikatnie rozchyliła usta, jednak nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Marti zauważył, że dziewczyna jest nieco zakłopotana i poruszona jego historią. Domyślił się, że chciała powiedzieć mu teraz coś miłego, ale nie mogła znaleźć słów, które nie zabrzmiałyby banalnie. Uśmiechnął się do niej.
– Dziękuję. Cieszę się, że mogłem to z siebie wyrzucić. A tak właściwie to co cię tu sprowadza? Zapomniałem o to zapytać.
– Mnie? – Pieszczocha nagle przypomniała sobie o zeszycie z notatkami, po którego tak naprawdę przyszła. – A to w sumie nic ważnego. Powiedzmy, że kierowało mną przeczucie, że jest tu jakaś ptaszyna, która potrzebuje rozmowy.
Marti zaśmiał się szczerze. Wyraźnie się rozchmurzył, a wilczyca aż czuła, że jej serce topnieje. Odkąd go poznała, wiedziała, że jest dobrą, bardzo empatyczną osobą. Czasami zastanawiała się czemu nigdy nie wspominał przy innych o swoich bliskich, nie miał też partnerki ani innych przyjaciół poza Furtecą. Po jego opowieści zrozumiała, że tak naprawdę ciągle dusił w sobie wiele emocji, a wolny czas przeznaczał na kontakty z rodziną, co skutecznie utrudniało znalezienie znajomych.
– Jakie masz plany na ten wieczór? – zapytała nagle. – Chyba nie ma sensu tak tutaj siedzieć. Może przejdziemy się kawałek?
Jastrząb odłożył gitarę na pobliski stojak, wstał i poruszył głową na boki, by rozluźnić kark, który zesztywniał od siedzenia w tej samej pozycji przez dłuższy czas.
– Czemu nie?
Po odłączeniu elektroniki, sprzątnięciu kabli i schowaniu instrumentu do futerału, przyjaciele stwierdzili, że wszystkie sprawy już załatwili. Mimo że miejscówka nie należała do najpiękniejszych, członkowie zespołu dbali o to, by nikt nie pozostawiał po sobie bałaganu.
Chwilę później wilczyca i jastrząb stali już przed garażem. Zamknęli drzwi na kłódkę. Zapięli kurtki, po czym skierowali się w stronę centrum miasta. Bardzo szybko zaczęli rozmowę o czym innym. Postanowili, że wyobrażą sobie swoją pierwszą trasę koncertową. Oboje śmiali się i wymyślali przeróżne sytuacje, które mogłyby się zdarzyć. Tymczasem na drewnianym stoliku w ciemnym garażu leżał zeszyt z nutami.